Nie ma szans na białe święta. Nie ma szans na biały styczeń. Można sobie najwyżej obejrzeć zimę na fotografiach. Postanowiłam Wam zrekompensować brak zimy sztuką ze śniegu i lodu.

Nie ma szans na białe święta. Nie ma szans na biały styczeń. Można sobie najwyżej obejrzeć zimę na fotografiach. Postanowiłam Wam zrekompensować brak zimy sztuką ze śniegu i lodu.
Dziś, 14 grudnia 2013 roku, ogłoszono wyniki, wręczono nagrody i otwarto wystawę pokonkursową 23 Biennale Plakatu Polskiego w Katowicach. Można o tym pisać optymistycznie – 23 edycja, 48 lat wspaniałej tradycji, 200 prac 122 autorów i autorskich tandemów zakwalifikowanych do konkursu spośród 400 prac 159 autorów. Grand Prix Biennale zdobył Michał Tatarkiewicz za plakat "Palestyna". Złotym medalem wyróżniono pracę zmarłego w listopadzie Waldemara Świerzego. Srebrny medal przypadł Bogusławowi Lustykowi za plakat "Maraton Warszawski 2014", a brązowy Joannie Górskiej i Jerzemu Skakunowi za plakat "Scenariusz dla trzech aktorów". Można się cieszyć, że Katowice są stolicą polskiego plakatu, przecież odbywają się tu aktualnie trzy ważne wystawy: wspomniana pokonkursowa 23 Biennale w BWA Katowice, Śląska szkoła plakatu – profesorowie i uczniowie katowickiej uczelni artystycznej (1947-2000) w Muzeum Historii Katowic oraz pośmiertna Waldemar Świerzy. Muzeum Śląskie w hołdzie mistrzowi plakatu (nota bene pierwszemu absolwentowi katowickiej uczelni) w Muzeum Śląskim. Te trzy wystawy doskonale się uzupełniają, są świetnie zaaranżowane i bardzo ciekawe. Wspaniała historia, wielkie nazwiska, nowe zastępy młodych, zdolnych twórców gotowych tworzyć ciekawe plakaty. Tylko, skoro jest tak dobrze, dlaczego rzeczywistość skrzeczy?
Czytano 3604 razy
Dziś dzień świętego Mikołaja. Dziś nie wypada pisać o poważnej sztuce. Jeśli macie kominek, wywieście skarpetki. Jeśli nie macie, zajrzyjcie pod poduszkę. Na pewno znajdziecie coś, co pozwoli Wam obudzić w sobie wewnętrzne dziecko. A jeśli nie przyniesie Wam dziś żadnego prezentu święty Mikołaj, to na pewno w święta Bożego Narodzenia dostaniecie jakieś zwariowane i bezużyteczne prezenty od rodziny lub znajomych, którzy będą chcieli Waszym kosztem podbudować sobie ego. Przyjmijcie to ze stoickim spokojem, po prostu się tym bawcie. Lub sami kupcie coś równie wariackiego, może wywołacie uśmiech na czyjejś twarzy. Pomogę Wam wybrać coś ciekawego ;-)
Choć słynny klubowy fotel LC2 Grand Confort został zaprojektowany 85 lat temu, nadal pozostaje stylowy i ważny. I pomimo słusznego wieku nadal uważany jest powszechnie za mebel nowoczesny. Myśl projektowa wybitnych modernistów XX wieku tak bardzo wyprzedziła możliwości percepcyjne przeciętnego odbiorcy, że przez następnych kilkadziesiąt lat projektantom pozostało jedynie naśladowanie...
Lustro (lub bardziej wzniośle zwierciadło) – tylko przyrząd optyczny, powierzchnia odbijająca światło, dzięki której powstaje obraz odbity przedmiotów znajdujących się przed nim, czy przedmiot magiczny, dzięki któremu można nawiązać kontakt z innym wymiarem? Dla jednych optyka, dla innych magia. Dla artystów medium, dzięki któremu optyka nabiera cech magicznych i przenosi widza w światy paralelne. Interpretacja należy do odbiorcy.
Skoro wszyscy, to Furgaleria.pl też. Nie możemy 1 listopada nie zamieścić listy tych, którzy odeszli w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Taka nowa świecka tradycja. Zwłaszcza, że w ostatnim roku śmierć rozdawała bilety w jedną stronę bez umiaru. Z listy żywych zostali wykreśleni malarze, rzeźbiarze, architekci, graficy, ilustratorzy. Na całym świecie. Dziś przypominamy ich twórczość i najważniejsze dokonania. Zobaczcie galerię, w której wspominamy zmarłych ludzi sztuki:
Will Barnet
Amerykański artysta znany ze swoich obrazów, akwarel, rysunków i grafik przedstawiających zarówno ludzi i zwierzęta, w zwykłych scenach z życia codziennego, jak i transcendentne oniryczne światy. Jeden z najbardziej utytułowanych twórców amerykańskiej sztuki współczesnej.
Artysta zmarł 13 listopada 2012 roku. Miał 101 lat.
Autoportret z kwiatem ostu Jacka Malczewskiego został sprzedany w tym miesiącu na aukcji w Warszawie za 920 000 zł. Cena wywoławcza wynosiła 450 000 zł i spodziewano się osiągnięcia ceny 800 000 zł, znalazła się jednak osoba gotowa zapłacić za unikalne dzieło jeszcze więcej. Dzieło od 80 lat pozostawało w prywatnych zbiorach i nie było znane ani szerszej publiczności, ani historykom sztuki. Namalowany w szczytowym okresie twórczości Malczewskiego obraz przedstawia artystę w purpurowej kamizelce i białej koszuli, z kwiatem ostu w dłoni. Za jego plecami widać twarz jasnowłosej kobiety z wiankiem kwiatów na głowie. W prawym górnym rogu widnieje drabina, motyw popularny w obrazach Malczewskiego. Symbolika dzieła skupia się na tematyce losu i posłannictwa artysty. Z napisów i nalepek katalogowych udało się odtworzyć historię obrazu. W 1911 roku został pokazany na wystawach w TPSP Krakowie i w Towarzystwie Zachęty w Warszawie. Najpierw zakupił go kolekcjoner Leon Goldberg, następnie trafił do zbiorów dr Samuela Goldflama. Jeszcze przed wojną w jego posiadanie weszli ostatni właściciele, którzy wystawili przedmiot na ostatniej aukcji. Obraz do dzisiaj urzeka świeżością i żywością.
Czytano 2481 razy
Od 11 października do 7 grudnia 2013 w Muzeum Miejskim w Tychach prezentowana jest wystawa linorytów niedoścignionej mistrzyni dłuta – Joanny Piech. Wystawa laureatki Grand Prix Międzynarodowego Triennale Grafiki Kraków 2009 stanowi kolejną prezentację wieloletniego dorobku artystki. Ekspozycja obejmuje blisko pięćdziesiąt wykonanych w technice linorytu prac, w tym zwycięskie Czas na spacer (2009) i Wiem wszystko (2009) oraz najnowsze, wielkoformatowe kompozycje.
Jesień nas w tym roku nie rozpieszcza. Ziiiimno. Za zimno. Czas ogacić miasta na zimę. Dzięki yarn bombingowi niemodne słowo gacić uzyskało nowe życie. Yarn bombing (yarnbombing, yarn storming, guerrilla knitting, urban knitting lub graffiti knitting, a po polsku włóczkowa partyzantka, włóczkowe graffiti, włóczkowe bombardowanie, szydełkowe graffiti) to rodzaj street artu, gdzie zamiast farby, sprayu czy kredy używa się kolorowych włóczek lub przędzy, a zamiast pędzla – szydełka lub drutów. To stosunkowo nowe zjawisko, nieco pogardliwie zwane feministycznym graffiti, robi prawdziwą furorę na świecie. Powstało przypadkowo, kiedy prowadząca w Austin mały butik Magda Sayeg, w 2005 roku wydziergała z włóczki błękitno-różowe ubranko na klamkę u drzwi. Instalacja cieszyła się ogromnym zainteresowaniem klientów, więc Sayeg obszydełkowała znak drogowy stojący przed sklepem. Znak stopu w kolorowym włóczkowym ubranku stał się niezwykle popularny, turyści zatrzymywali się przy nim i robili zdjęcia. Twórczyni postanowiła więc "ubrać" inne znaki, potem latarnie, drzewa, pomniki i inne elementy miejskiej infrastuktury. Artystka zaprosiła do pomocy dziergające przyjaciółki i ...tak narodził się yarn bombing. Dziś Magda Sayeg jest ikoną yarn bombingu, a jej znakiem rozpoznawczym jest sponsorowany przez Absolut Vodka meksykański autobus. Więcej prac artystki można obejrzeć na jej stronie internetowej:
http://www.magdasayeg.com/home.php. Ma wielu naśladowców, zjawisko stało się popularne na wszystkich kontynentach. Bomberzy działają indywidualnie lub grupowo, niektórzy jawnie, inni anonimowo, zawsze wywołując uśmiech, bo to przyjazna forma graffiti.
Moda z papieru jest, wbrew pozorom, dość popularnym zjawiskiem. I, choć największe triumfy święciła w latach 60-tych XX wieku, jej historia jest równie stara, jak historia papieru. W Chinach i Japonii tradycja papierowych ubrań istniała od starożytności. Azjaci zastępują tkaniny wodoodpornym papierem Kaki-Shibu, impregnowanym sfermentowanym sokiem z persymonek lub używają papieru shifu z pociętych pasków zużytego papieru, z których tkają materię. Na Zachodzie idea ubrań wykonanych z papieru pojawiła się w pierwszej połowie XX wieku, kiedy w czasie kryzysu gospodarczego i wojny szukano taniej alternatywny dla tkaniny. Z tego czasu pochodzą papierowe ubrania dla zmarłych, koszule męskie, krawaty i papierowe buty "trumniaki". Tradycyjne tkaniny były zwykle za drogie, a dzięki papierowym ubraniom zmarli mogli wyglądać godnie i luksusowo. Ten zwyczaj istnieje nadal w niektórych krajach, na przykład w Brazylii i Meksyku.
Postanowiłam trochę dłużej pozostać w kręgu kultury japońskiej, bo zachwyciła mnie japońska sztuka boro. Słowo boro po japońsku oznacza obdarte szmaty. Boro to sztuka zamieniania czegoś, co wydaje się być zupełnie bezwartościowe, w nową super jakość, wyrosłą z japońskiej pomysłowości i skromności. Postaram się Was przekonać, że japońskie szmaty są najpiękniejsze na świecie. Zachęcam do przejrzenia bardzo ciekawego bloga o japońskich tekstyliach:
http://threads.srithreads.com/.
Czytano 12598 razy
Isamu Noguchi (1904-1988), jeden z największych artystów XX wieku, wszechstronny twórca – wizjoner, który rozszerzył tradycyjne pojęcie rzeźby o projektowanie scenografii i układów tanecznych, ogrodów, parków, placów zabaw, fontann, mebli i domowych sprzętów. Wszystko, co posiadało trzy wymiary, mogło być dla niego polem rzeźbiarskiej penetracji. Jeden z największych dizajnerów w historii, który będąc projektantem, nigdy nie przestawał być artystą, a tworząc dzieła sztuki dążył do polepszenia warunków codziennego życia. Wykorzystując swoje amerykańsko-japońskie pochodzenie, w sposób doskonały połączył elementy sztuki japońskiej z zachodnim modernizmem.
Choć jego dorobek twórczy jest ogromny, a jego Coffee Table (IN-50) jest ikoną światowego dizajnu, ten wielki artysta nie ma nawet polskiej strony w Wikipedii...
Dziś mijają dwa miesiące od wejścia w życie nowej ustawy śmieciowej, która miała w naszym kraju załatwić raz na zawsze problem dzikich wysypisk, śmierdzących kontenerów i walających się wokół reklamówek. Rocznie produkujemy w Polsce 12 milionów ton śmieci, z których zaledwie 11% trafia do recyklingu, a reszta zalega na wysypiskach. 30% Polaków nigdy nie płaci za odbiór odpadków, podrzuca je sąsiadom lub pali w domowych piecach. Na dzikie wysypiska, głównie do lasów, trafia ich każdego roku aż 2,5 miliona ton, czyli 1/5 wszystkich odpadów. Likwidacja nielegalnych wysypisk kosztuje podatników około 16 milionów złotych rocznie.
Śmieci to cenny zasób. W ogromnej większości przypadków odpady można przerobić lub ponownie wykorzystać. I choć ustawa śmieciowa na razie niespecjalnie działa, recykling powoli staje się normą także w naszym kraju. Natomiast upcykling jest pojęciem niemal nieznanym. Upcykling to forma przetwarzania wtórnego odpadów, w wyniku którego powstają produkty o wartości wyższej niż przetwarzane surowce. To styl życia wpisujący się w filozofię zrównoważonego rozwoju, pozwalający odzyskać autentyczność i szczęście poprzez ograniczenie konsumpcji i zmniejszenie ilości odpadów. Najprostszym przykładem upcyklingu jest produkcja obuwia z opon samochodowych lub toreb z bannerów reklamowych. Ale przetworzenie kontenera odpadków w dzieło sztuki warte kilkadziesiąt tysięcy euro, to wyższa szkoła jazdy. A jednak to dość popularne zjawisko. Postanowiłam poszukać ciekawych, niecodziennych przykładów upcyklingu. Może zachęci to naszych twórców do poszperania w śmieciach?
Choć firma zabawkarska Lego została założona przez Olego Kirka Christiansena w Billund w Danii w 1932 roku, charakterystyczne klocki - cegiełki z tworzywa sztucznego, składane razem za pomocą systemu wypustek i gniazd, zostały opatentowane w 1958 roku. Od tego czasu firma rozpoczęła ekspansję, która doprowadziła do zdobycia przez nią 70% udziału w światowym rynku klocków, a to oznacza, że klockami Lego bawi się rocznie 400 mln ludzi w różnym wieku. Sprzedaż firmy osiągnęła wartość 17 mld dolarów. Firma zatrudnia ponad 8000 pracowników. Prowadzi parki rozrywki działające pod marką Legoland. Jej celem jest opracowywanie innowacyjnych produktów uwalniających kreatywność poprzez ciekawą zabawę. Nazwa Lego to skrót utworzony z duńskiego zwrotu Leg godt czyli baw się dobrze. A więc bawmy się.
Wakacje się kończą, w powietrzu czuje się już wrześniowy zapach opadłych liści, ale sezon wystawowy trwa w najlepsze. Właściwie dopiero teraz jest dobry czas na odwiedzanie muzeów, bo lato kusi raczej plażami i morzem, a koniec sierpnia i wrzesień to dobry moment, żeby wsiąść w samolot i odbyć jakąś podróż z wystawą u celu.
Nie jesteśmy już skazani na kiepskie reprodukcje, jak to dawniej bywało. Jesteśmy pełnoprawnymi konsumentami światowej kultury. Najlepsze muzea stoją dla nas otworem. Voilà.
Co ciekawego możemy obejrzeć?
W Polsce? Przede wszystkim, kto jeszcze nie odwiedził wystawy Mark Rothko. Obrazy z National Gallery of Art w Waszyngtonie w Muzeum Narodowym w Warszawie, powinien to uczynić natychmiast, bo taka okazja więcej się nie powtórzy. Wystawa potrwa do 1 września 2013, niewiele czasu pozostało do jej obejrzenia.
Muzeum Narodowe. Warszawa, Aleje Jerozolimskie 3. Godziny otwarcia: wtorki–niedziele: 10.00–18.00, czwartki: 10.00–21.00, poniedziałki: nieczynne.
Dobry posiłek może być uważany za dzieło sztuki sam w sobie. Jedzenie jest życiową koniecznością wszystkich ludzi, ale są liczne sposoby pozwalające na spotęgowanie doznań kulinarnych. Ludzie mają 5 rodzajów receptorów smakowych, odpowiadających mniej więcej ważnym grupom substancji chemicznych znajdujących się w pożywieniu i służących do rozpoznawania pięciu podstawowych smaków: słodkiego, słonego, kwaśnego, gorzkiego i umami.
Kubki smakowe w praktyce mają zastosowanie do rozpoznawania, czy dane jedzenie nie jest zepsute lub nieświeże i mają za zadanie ostrzec o tym przed połknięciem pożywienia. Mogą one jednak polepszać i potęgować naszą przyjemność płynącą z jedzenia, jeśli sprowokuje się je w umiejętny, zgodny z naszymi gustami sposób. Choć wrażliwość na różne smaki, zwłaszcza gorzki i słodki jest uwarunkowana genetycznie, a więc odmienna u każdego człowieka, szefowie kuchni pracowali przez całe wieki, żeby sprawić sensualną przyjemność płynącą z jedzenia tym, którzy płacili za ich usługi. Liczne magazyny i fora kulinarne prześcigają się w podpowiadaniu zwykłym ludziom sposobów, jak osiągnąć stan euforii w czasie jedzenia i sprawić, żeby nasze kubki smakowe śpiewały z radości i tęskniły za następnym kęsem potrawy, mimo wypełnionych po brzegi żołądków. U wielu organizmów smak i węch nie są oddzielone, człowiek odczuwa zarówno smak, jak i węch, ale odpowiada za nie jeden nerw, utrata smaku łączy się z utratą węchu. Wtedy w sukurs przychodzi wzrok. Wizualne zaangażowanie zmysłów czyni posiłek ciekawszym i doskonalszym. Każdy dobry kucharz wie, że odpowiednio zaaranżowane danie, to połowa kulinarnego sukcesu. To przecież nie przypadek, że to samo słowo smak określa w ujęciu fizjologicznym zdolność odczuwania smaku przez istoty żywe, a w sensie estetycznym oznacza gust, poczucie piękna, zdolność lub umiejętność oceny wartości estetycznych.
Sezon ogórkowy trwa, upał doskwiera wszystkim, więc zamiast poważnej sztuki proponuję coś lekkiego i niezobowiązującego, czyli przegląd dizajnerskich kuriozów z wakacjami w tle. Wakacyjny dizajn jest zwariowany, kolorowy i zaprojektowany wbrew wszelkim regułom, przecież chodzi tu o fun i urlop od codzienności.
Czytano 3462 razy
Dziś proponuję wakacyją podróż do Włoch. Któż nie lubi boskiego smaku oryginalnego włoskiego espresso?
Kawiarka Moka Express firmy Bialetti to najpopularniejsza ikona światowego dizajnu – liczba wyprodukowanych egzemplarzy sięga obecnie ponad 200 milionów. Jest także najczęściej kopiowanym ekspresem do kawy. Największą popularnością cieszy się w Europie i Ameryce Łacińskiej. Jak na ikonę przystało, każde szanujące się muzeum nowoczesnego przemysłu lub wzornictwa posiada kilka egzempalrzy wśród eksponatów: MoMA, Wolfsonian–Florida International University, Narodowe Muzeum Dizajnu Cooper–Hewitt w Nowym Jorku, London Design Museum, London Science Museum i wiele innych na całym świecie. Moka to domowy ekspres, który postawiony na zewnętrznym palenisku produkuje espresso przez przepuszczenie gorącej pary pod ciśnieniem przez zmieloną kawę. Kawiarki Moka produkowane są w różnych rozmiarach, pozwalających na przygotowanie od jednego do osiemnastu 50 ml kubków. Wiele obecnych modeli, podobnie jak prototyp, jest wykonanych z aluminium, z bakelitowymi uchwytami. Powodem, dla którego Alfonso Bialetti wymyślił Moka Express była potrzeba uzyskania takiego smaku i jakości, jakie charakteryzowało napój profesjonalnie parzony w barach kawowych.
Któż z nas nie lubił pobawić się w piasku? Artysta ma łatwiej. Artyście wolno. Artysta może to robić bezkarnie w każdym wieku. Praca z piaskiem w charakterze tworzywa ma tę zaletę, że kiepskimi dziełami nie zaśmieca się świata, są samodegradowalne. Czasem jednak dzieła są bardzo ciekawe, wtedy ich trochę żal. Na szczęście zostaje dokumentacja fotograficzna i filmowa oraz miejsce, na którym może powstać następne dzieło. Zapraszam na subiektywny przegląd dzieł sztuki wykonanych z piasku. Korzystajcie z lata, bałtyckie plaże są płaskie i szerokie. Może znajdziecie tu odrobinę inspiracji?
Czy cukiernik to zawód artystyczny? Większość z Was odpowie, że to rzemiosło. A jeśli cukiernik skończył jedną z renomowanych szkół artystycznych i wystawia w najlepszych galeriach na Manhattanie? A cukier to po prostu materiał, z którego powstają dzieła sztuki? Okazuje się, że praca w cukrze to wcale nierzadkie zjawisko. Zapraszam na przegląd najbardziej znanych światowych "cukierników". Tworzą bardzo różne dzieła i na pierwszy rzut oka nic, poza materiałem, ich nie łączy. Po bliższym zastanowieniu jasne jest jednak, że łączy ich także nieprawdopodobna kreatywność i niesamowita wyobraźnia.
Nie mam wątpliwości, że sztuka jest ludziom potrzebna. I nie tylko z powodów metafizycznych, intelektualnych i filozoficznych, te potrzeby są oczywiste. Jestem także pewna, że sztuka jest jedną z najlepszych i najpewniejszych inwestycji, zwłaszcza długookresowo. Ale większość ludzi ceni sztukę wyłącznie dzięki walorom estetycznym. To niewątpliwie wartość dodana inwestowania w sztukę, która nie dość, że przynosi realne korzyści, to cieszy oczy, oddziałuje na nasze zmysły, wyzwalając emocje, poszerza nasze horyzonty. Zapewne są tacy, których cieszy widok stosów ułożonych z monet lub pliki banknotów, ale przyjemność odczuwana w takiej sytuacji jest dość płaska, bo pieniądz nie jest sam w sobie żadnym dobrem, jest tylko dobrem potencjalnym, obietnicą konsumpcji. Dobry obraz wiszący nad kanapą ma ten walor, że jest dobrem raczej nie tracącym na wartości i w każdej chwili zbywalnym, a przyjemność obcowania z nim jest dodatkowym bonusem. Dzieła sztuki to chyba jedyna kategoria zakupów spełniająca kryteria "zjeść ciastko i mieć ciastko".
W naszej piramidzie jesteśmy tworzywem i twórcami. Gdyby ktoś był niedoskonały fizycznie, nie wiedziałby gdzie kończy się, a gdzie zaczyna jego brzydota. Nie sądzę, żeby miał dystans do samego siebie. Niezapomniany wykład Andrzeja Dobosza, wygłoszony podczas gry w salonowca w "Rejsie", przypomniał mi się podczas oglądania najpiękniejszych ludzi świata pomalowanych w najpiękniejsze obrazy.
Legnicki Satyrykon, który po raz pierwszy został zorganizowany w 1977 roku, z lokalnego konkursu dla rysowników i satyryków, już dawno przekształcił się w prestiżowy festiwal o międzynarodowym zasięgu. Poświadcza to maksymalna nota „5 gwiazdek” przyznana Satyrykonowi przez FECO (Federacja Organizacji Rysowników). W tym roku po raz kolejny wygrała go Małgorzata Lazarek, artystka, której prace mam zaszczyt prezentować w Furgalerii.
Słowacki wielkim poetą był. I wizjonerem. A jego diagnoza z "Grobu Agamemnona" o Polsce, która jest pawiem narodów i papugą, jest nadal aktualna. Niestety. Są rzeczy, któych nie wypada robić. Nie wypada zabijać, sypiać z żoną kolegi, nie wypada kraść. Także cudzych pomysłów. Zwłaszcza w majestacie festiwalu. Rozumiem, że artyści kopiują cudze pomysły, dodają coś od siebie, ta wartość dodana stanowi o rozwoju stylów, kierunków, jest warunkiem ciągłości kultury. Ale prosty plagiat jest naganny. I nie wypada go nagradzać w blasku fleszy. Wstyd przed całym światem. O co chodzi? O podgórskie schody.
Przy okazji wystawy Marka Rothko porozmawiajmy o cenach współczesnych dzieł sztuki. Ceny powyżej 80 000 000 USD rozpalają wyobraźnię jednych, u innych budzą zdziwienie i zaskoczenie. Mało wrażliwym estetycznie wydaje się, że też potrafią takie dzieła namalować. Na głupotę nie ma lekarstwa. Niemniej pytanie o realną wartość dzieła sztuki pozostaje zasadne, choć przypomina odwieczny dylemat o wartość odżywczą warzyw w puszce. Bo co wyznacza wartość dzieła sztuki? Neuroestetyka? Ilość wyświetleń w Google? A może kolekcjonowanie dzieł sztuki to tylko jedno z najdroższych i ekskluzywnych hobby, zarezerwowane wyłącznie dla miliarderów? Kupując obrazy, kupują prestiż, poczucie własnej wartości, bilet do grona wtajemniczonych czy naprawdę doznają wzniosłych uczuć obcując ze sztuką? Może dokonują tych zakupów, żeby samych siebie przekonać, że mogą mieć wszystko?
Do niedawna wydawało mi się, że najlepsze, co może zrobić artysta dla podniesienia ceny swoich dzieł, to po prostu umrzeć. Jednak casus Banksy'ego temu przeczy. Choć nie wiadomo, jak poszybowały by ceny jego dzieł, gdyby niespodziewanie zszedł z tego świata. ;-) Mural Banksy'ego, artysty ulicznego, którego prace z założenia demokratyczne i nie na sprzedaż pojawiają się na ulicach Londynu i wielu innych miast świata, został sprzedany w tym tygodniuna na aukcji w Londynie za £750 000, czyli 1 100 000 USD. "Praca niewolnicza", dzieło przedstawiające bosego chłopca zszywającego za pomocą maszyny do szycia girlandę z brytyjskich flag, to protest przeciwko konsumpcjonizmowi i wykorzystywaniu niewolniczej pracy dzieci, a jednocześnie satyra na zeszłoroczny diamentowy jubileusz królowej Elżbiety II, powstało na ścianie sklepu Poundland w Wood Green i niemal natychmist stamtąd zniknęło. Pojawiło się na aukcji w Miami, ale zostało wycofane w ostatniej chwili. Teraz pojawiło się na aukcji w Londynie i natychmiast zostało sprzedane. Co sądzicie o tym? Czy to zuchwała kradzież, czy akt odwagi i próba ocalenia dzieła przed zamalowaniem? Czy inne dzieła Bansky'ego też znikną ze ścian? Nie wątpię, że znajdzie się sporo chętnych do szybkiego wzbogacenia.
Choć UNESCO ogłosiła 23 kwietnia Dniem Książki, w naszym kraju to maj jest tradycyjnie miesiącem książek, w maju odbywały się kiedyś kiermasze, w maju odbywają się aktualnie największe targi książek. Postanowiłam skorzystać z ostatniego majowego weekendu i zająć się tematem związanym z książkami.
Czy książki są nam jeszcze do czegoś potrzebne? Wydania papierowe wypierane są przez ich elektroniczne wersje, z czytników korzysta coraz więcej użytkowników. Książki zastępowane są e-bookami, czasopisma – wydaniami internetowymi, encyklopedie – Wikipedią, a słowniki dostępne są w sieci. Zmierzch tradycyjnej książki następuje w niespodziewanym tempie. Popularny na całym świecie Oxford English Dictionary jest teraz dostępny wyłącznie w wersji elektronicznej. Wyszukanie hasła jest prostsze i szybsze w internecie, niż w wielotomowym słowniku czy encyklopedii.
Większość książek wydaje się na razie w obu wersjach – elektonicznej i papierowej, ale kto wie, jak długo?
Najważniejsze światowe księgozbiory zostały zdigitalizowane za pomocą specjalnie do tego celu skonstruowanych skanerów. Inicjowane są kolejne projekty, takie jak Światowa Biblioteka Cyfrowa czy Europeana, mające na celu udostępnienie dzieł literatury, sztuki i filmu jak najszerszej rzeszy odbiorców.
Co wobec tego robić z niepotrzebnymi książkami, których pozbywają się biblioteki? Oddać artystom, na pewno coś ciekawego zbudują. Książki to świetny budulec, praktyczny, czysty, łatwy w użyciu – to zewnętrzność. Ale jest też metaforyczne przesłanie tych instalacji – książki to wiedza, historia, dziedzictwo ludzkości.
Zapraszam na przegląd budowli wykonanych z książek.
1. Home (Dom) jest instalacją rzeźbiarską, którą kolumbijski artysta Lagos Miler zbudował z książek w 2011 roku w Magnan Metz Gallery w Nowym Jorku. Starannie ułożone książki tworzą zwartą kopułę, która jest całkowicie samonośna. Całość instalacji do obejrzenia tu:
http://magnanmetz.com/exhibitions/?exhibition=63
Uwielbiam inteligentny street art. Prawdę mówiąc, jest jedną z moich ulubionych form sztuki. To niesamowite, jak ludzie wykorzystują miejską przestrzeń do zaprezentowania swojej twórczości tam, gdzie wszyscy mogą ją zobaczyć i nie potrzeba do tego niczyjej zgody ani zezwolenia, nie potrzeba też dyplomu ani zaświadczenia, że jest się profesjonalistą. Wystarczy mieć napęd, pasję i pomysły. Jest to sztuka anarchistyczna i prawdziwie demokratyczna, wyłącznie od artysty zależy, czy jego twórczość zwróci uwagę widza. Jednak nie wszyscy ludzie traktują ją poważnie. Może dlatego, że jest anonimowa i publicznie dostępna i, jako taka, niemożliwa do wyceny?
Jednym z najciekawszych twórców ulicznych jest Slinkachu, brytyjski artysta, fotograf i bloger. Jego najbardziej znany projekt, Mali ludzie, jest działaniem artystycznym w skali mikro i dzieje się niejako na drugim biegunie tego samego zjawiska, co twórczość rzeźbiarzy gigantycznych rzeźb. Po podróży do Brobdingnag mamy więc podróż do krainy Liliputów.
Świat oszalał na punkcie przeskalowanych realistycznych rzeźb i instalacji. Popkultura gra z samą sobą w nową grę. U swoich żródeł miała apologię radosnej konsumpcji, teraz każe się nad tą konsumpcją zastanowić. Podważając względną wielkość i skalę obiektów, odtwarzając je w skali architektonicznej, przeczy ich znaczeniu i zmusza widza do ponownej oceny swojej obecności w świecie. Przeskalowanie obiektów pozbawia je całkowicie funkcji, ustawienie ich w skali architektonicznej nadaje im posmak surrealistycznej rzeczywistości w realnym świecie, jesteśmy do nich w relacji podobnej, jak Guliwer w Brobdingnag. Zmiana skali i odwrócenie relacji między obiektem i środowiskiem, między przestrzenią wyobrażoną i prawdziwą, stwarza wyzwanie dla widza i podważa wizualne pewniki. Obiektami tej gry są pojęcia, ludzie i ich zabawki, popkulturowe ikony, znane motywy, gadżety, przedmioty codziennego użytku, a nawet śmieci funkcjonujące jako nośniki współczesnych kulturowych znaczeń.
Ikoną tego zjawiska jest wielka Gumowa kaczka holenderskiej artystki Florentijn Hofman, która odwiedziła już wszystkie najważniejsze porty świata. Jak pisze artystka na swojej stronie:
Gumowa kaczka nie zna granic, nie dyskryminuje ludzi i nie ma politycznego wydźwięku. Przyjazna, kołysząca się Gumowa kaczka ma właściwości lecznicze: może zdefiniować i złagodzić napięcia świata. Jest miękka, przyjazna i odpowiednia dla wszystkich grup wiekowych. Praca podróżuje od 2007 roku i można ją było obejrzeć w St. Nazaire (FR), Sao Paulo (BR), Auckland (NZ), Hasselt (BE), Osace i Hiroszimie (JP), Sydney (AUS), Norymberdze ( DE), Amsterdamie (NL) i weilu innych portach świata.
Kazimierz Malewicz, tworząc w 1915 roku swoje czarne koło, nie wiedział, że będzie ono najczęściej kopiowanym motywem sztuki współczesnej. Czarne koło, symbol absolutu, miało być w zamierzeniu zdetronizowane przez Czarny kwadrat. Koło symbolizujące to, co boskie, i kwadrat, figura nie występująca w naturze, symbol supremacji człowieka nad światem. To kwadrat miał być ikoną suprematyzmu, podczas wystaw musiał wisieć w górnym rogu pod sufitem, w miejscu zwykle zarezerwowanym dla świętej ikony. Nowa ikona sztuki. Malewicz chciał uwolnić sztukę od balastu świata obiektywnego. Z perspektywy sztuki początku XXI wieku, niespecjalnie mu się to udało. Jednak prawdziwe dzieło sztuki żyje własnym życiem i może walczyć o siebie, nawet, jeśli jego życie jest rozbieżne z intencjami artysty. Cały impet krytyki urażonej prostotą suprematystycznych dzieł Malewicz wziął na siebie. Naśladowcom i epigonom przyszło spijać śmietanę.
22 kwietnia w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego w Warszawie odbyła się Gala "Piękniejsza Polska". Wydarzenie połączone było z promocją albumu "Pointa", który prezentuje dorobek najwybitniejszych polskich artystów plakatu, rysunku i karykatury, laureatów międzynarodowych nagród Grand Prix.
Galę poprowadził Tomasz Raczek, któremu na scenie przy wręczaniu statuetek laureatom towarzyszył Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Bogdan Zdrojewski oraz były Minister Kultury, Waldemar Dąbrowski. Współorganizatorem uroczystości był Zamek Królewski, a honorowy patronat objął właśnie Zdrojewski. Kapituła Ruchu "Piękniejsza Polska", na czele z przewodniczącym - Waldemarem Dąbrowskim, postanowiła uhonorować dyplomami i statuetkami wybitnych i wyjątkowych artystów, którzy poprzez swoje prace włożyli wiele do historii polskiego rysunku. Wśród nagrodzonych znaleźli się m.in. Andrzej Pągowski, Andrzej Mleczko, Janusz Kapusta, Zygmunt Zaradkiewicz, Józef Wilkoń, Grzegorz Szumowski, Andrzej Krauze, Witold Mysyrowicz, Rosław Szaybo.
W części artystycznej, swoim występem czas umilił Janusz Radek. Nagrody wręczono podczas uroczystej gali na Zamku Królewskim w Warszawie. Trzech laureatów: Andrzej Mleczko, Andrzej Krauze i Rafał Olbiński, nie odebrało nagród, gdyż nie mogło przybyć na uroczystość.
Katowice Street Art Festival. Od 19 do 28.04.2013. Murale, instalacje, wystawy, muzyka, warsztaty, filmy, debata.
Nareszcie! Nareszcie Katowice Street Art Festival zaowocował dziełami nieobojętnymi na rzeczywistość. W zalewie tandetnych ptaków i naiwnych historyjek mamy w tym roku murale o czymś. Do Katowic zawitał sam Peter Fuss, najbardziej rozpoznawalny artysta ulicy w Polsce. Jego mural przy ulicy Wincentego Pola robi karierę w inernecie, ukazał się na Pintereście niemal zaraz po powstaniu, pokazał się na streetartowych blogach. Jako jeden z niewielu w Katowicach, poza muralem Marcina Maciejowskiego na Warszawskiej, jest nie tylko pospyką na zaniedbanej elewacji, malowanką bez szacunku dla charakteru architektury. W zeszłym roku wydarzeniem była różowa koparka Agaty Olek, ale mural to coś trwałego. Trzeba dużej odpowiedzialności i szczególnego namysłu, zanim się swoją ekspresję wystawi na widok publiczny.
Od 16 kwietnia 2013 w Muzeum Miejskim w Siemianowicach Śląskich prezentowana jest wystawa malarstwa prof. Ireneusza Walczaka pt. „My House is my Language”. To kolejna odsłona tej wspaniałej wystawy. Tym razem artyście towarzyszy pokaz prac studentów katowickiej Akademii Sztuk Pięknych, podopiecznych profesora.
http://www.muzeum.siemianowice.pl/aktualnosci.php
Czytano 1569 razy